Kto wygrał w bitwie pod Grunwaldem. Rozprawa z kilkoma mitami.

Bitwa pod Grunwaldem

Na obrazie Jana Matejki widać jeden z istotniejszych momentów bitwy, jak piechota zrzuca z konia Wielkiego Mistrza Zakonu Krzyżackiego (w skrócie), który ginie, czy jednak ta scena w ogóle mogła mieć miejsce?

Odpowiem od razu, ta scena to mit, w tej bitwie nie było piechoty, to była typowa bitwa kawalerska, owszem, na początku bitwy jedynie Krzyżacy mieli oddziały piechoty – łuczników i kuszników, ale wg mnie dzięki geniuszowi Jagiełły nie odegrały one w bitwie żadnej roli, dlaczego? O tym później.

Wokół tej wielkiej i ważnej bitwy dla europejskiego średniowiecza i przyszłości Polski i Litwy narosło tyle mitów i powstało mnóstwo nieprawdziwych opisów, że nie wiem od czego mam zacząć. Mnie jednak w pierwszej kolejności interesuje przede wszystkim rola pominiętych. O wielkim Polskim zwycięstwie, o spektakularnym i wydawałoby się bezsensownym ataku Litwinów i Tatarów, mówi się wiele, ale w bitwie po polskiej stronie byli też Rusini i to dzięki nim najprawdopodobniej bitwa została wygrana.

Zwycięstwo w niej przypisujemy sobie my, Polacy, ale też robią to współcześni Litwini, ale nie do tego sporu chciałem się odnosić. Uważam, że obie strony mogą zaliczać to do swoich zwycięstw (dawniej uważano to po prostu za wspólne zwycięstwo i tak należałoby to oceniać wg mnie). Chodzi mi o coś innego. Bitwa mogła się znacznie szybciej zakończyć, już w jej połowie, czyli po jakiejś 1,5 godzinie i to srogą porażką wojsk polskich i sprzymierzonych. Bitwy średniowieczne nie mogły trwać długo, żaden rycerz nie wytrzymałby tak morderczego wysiłku, dziś szacuje się, że cała bitwa nie trwała dłużej niż 3 godziny. Jednak to właśnie w jej połowie, właśnie wtedy Rusini tę bitwę uratowali. Co się stało? Może jednak musimy zacząć od początku.

Najpierw pierwszy mit. Ilu rycerzy uczestniczyło w bitwie? Podawano na prawdę kosmiczne liczby. Sienkiewicz pisał, że po obu stronach stanęło po 100 tys. ludzi. Dziś szacuje się, że po stronie krzyżackiej było od 10 do 16 tys. żołnierzy, najemników w liczbie ok 8 tys., rycerzy zagranicznych ok. 4 tys. (możliwe, że było ich mniej – ok. 2 tys.), pospolitego ruszenia może tyle samo i 300 Krzyżaków (nie więcej). Po polskiej połowę sił stanowiły wojska litewskie, a wśród nich ruskie i tatarskie, oraz polskie – razem ok. 20 tys. rycerzy. O Czechach, którzy będąc po polskiej stronie w walce nie brali udziału – nie wspomnę, za „karę” 😉

Mieliśmy więc przewagę liczebną, ale taktyczną mieli Krzyżacy. Zakonnicy bowiem bronili swojej ziemi, mogli wybierać i miejsce i czas walki. O mały włos właśnie ich przewaga taktyczna nie spowodowała polskiej klęski. Kiedy pod Nowym Miastem Lubawskim (Kurzennik) chcieliśmy się przeprawić przez Drwęcę, przygotowali zasadzkę, czekali tam na nas już 6 dzień (główne ich siły przybyły tu, kiedy my przeprawialiśmy się przez Wisłę w Czerwińsku, czyli 2 lipca). To jakiś cud, że Jagiełło dowiedział się o tym, ale dosłownie chwilę przed rozpoczęciem przeprawy i nakazał Polakom odwrót. Postanowił obejść Drwęcę (jej źródła były tylko o dzień – dwa drogi dalej), ale ta decyzja nie została dobrze przyjęta przez gotowych i chętnych do walki rycerzy, którzy już widzieli wroga (jednak udało się ich zdyscyplinować) i była powodem drwin Krzyżaków (przypomnijmy sobie poselstwo krzyżackie pod Grunwaldem z dwoma nagimi mieczami i ich przemowę), ale zapewne uratowało nas to przed klęską.

Kolejny mit: walczyliśmy z Niemcami. Rzeczywiście zakonnicy krzyżaccy, byli głównie Niemcami, ale pojęcie narodowości, to idea, która powstała dopiero w XIX w., więc ich nie dotyczyła, a dowodzili wojskami z całej europy, a wśród pospolitego ruszenia mówiło się po niemiecku, po polsku (np. rycerstwo Ziemi Dobrzyńskiej, które musiało świadczyć na rzecz Krzyżaków i to robiło) i pokrewnym litewskiemu językiem Prusów. Obie walczące ze sobą armie mówiły więc podobnymi językami, bo i wśród poddanych Jagiełły byli także Niemcy i polscy rycerze przybyli z zachodnich dworów (np. Zawisza Czarny z dworu czeskich luksemburczyków).

Mit czwarty: Krzyżacy przygotowali pod Grunwaldem wilcze doły (ukryte doły z naostrzonymi kijkami – pułapka dla kawalerii). Od odwrotu spod Nowego Miasta, Krzyżacy gonili polskie wojska i tylko dlatego, że Jagiełło zarządził dzień odpoczynku, pewnie czekał na nich, dogonili nas po całodziennym i całonocnym marszu właśnie pod Grunwaldem, a właściwie „nawiązali kontakt”, najpierw spodziewali się, że przyjdziemy od zachodu (od płonącej jeszcze Dąbrówki), dopiero, kiedy w ciągu może godziny stawiły się gotowe do boju wojska litewskie od południa (z naszych wojsk, to one stawiły się tam pierwsze), Krzyżacy zostali zmuszeni obrócić szyki o 90 stopni. W takich warunkach szykowanie takich zasadzek nie było możliwe.

I tym razem Polacy, w sumie na równi z Krzyżakami, byli spotkaniem nieco zaskoczeni, wcale nie czekali bowiem pod Grunwaldem, byli w tym czasie na wypoczynku i to kilkanaście kilometrów dalej. Krzyżacy w rzeczywistości napotkali przede wszystkim zdyscyplinowanych Litwinów i Rusinów, którzy co prawda też odpoczywali, tyle, że w tej właśnie okolicy i natychmiast przybyli i ustawili swoje szyki na południu, ze swej lewej, prawdopodobnie nieprzypadkowo, zostawiając las… i nie atakowali. Krzyżacy przekonani, że nareszcie natknęli się na Jagiełłę, zajęli dogodne wzgórze z obszernym stokiem rozpościerającym się w kierunku zachodnim i południowym, dogodnym na bitwę. Tam własnie dalej na południu był wspomniany już las. Tylko ten las i pozoranci mogli ukryć fakt, że chorągwie polskie jeszcze nie przybyły. Przed Polakami przybył tam szybko sam Jagiełło, ocenił, że miejsce do bitwy się nadaje, że siły Krzyżackie wyglądają na główne i jest Wielki Mistrz, nakazał więc harcownikom polskim rozpocząć zwyczajowe przedbitewne pojedynki (to one obok obecności wojsk litewskich miały świadczyć o obecności wojsk polskich), ustawiono też chorążych ze sztandarami, a sam król jakoby potrzebował kilku mszy przed bitwą – grał na czas. Gdyby Krzyżacy uderzyli od razu, bitwa miałaby prawdopodobnie absolutnie niekorzystny dla nas przebieg, ale sztuczka Jagiełły podziałała – stali i czekali, przy okazji męcząc się na upalnym słońcu po nieprzespanych nocach. A Polacy zbierali się dyskretnie w lesie w chorągwie, wypoczęci, co miało bardzo istotne znaczenie. To głownie dlatego bitwa zaczęła się dopiero koło południa, bo to wtedy na pole bitwy przybyły ostanie polskie oddziały, zajęło im to dużo czasu, bo około 2-3 godzin.

Mit: Polacy dobrzy i prawi, Krzyżacy źli i straszni. Krzyżacy nie rozumieli postawy Polaków, mogli sądzić, że polski król znowu może zarządzić odwrót, stąd poselstwo z mieczami i ich cierpliwe czekanie. Paradoksalnie to własnie Jagielle bardziej zależało na decydującej bitwie, bardziej, niż im. Tylko to tłumaczy polskie okrucieństwo. Niestety tak, Polacy w czasie tej wojny (przed Grunwaldem), byli bardzo, bardzo okrutni. Jagiełło rozkazał wojskom niszczyć i łupić (i zabijać) wszystkich poddanych krzyżackich. Przykładem jest spacyfikowana, wspomniana wyżej, Dąbrówka. Dlaczego? Przypuszcza się, że obawiał się, że Krzyżacy zamkną się w swoich zamkach i przez to nie uda się tej wojny rozstrzygnąć, a takie bezwzględne niszczenie dóbr Zakonu na ich oczach musiało zmusić ich do walki, bo siedząc w zamkach, po odwrocie Polaków, nie mieliby gdzie wracać. Krzyżacy także okrutni, w tym przypadku stawali w obronie słabych i bezbronnych poddanych.

Wszyscy wiedzą, że w pierwszej fazie walki, Jagiełło rozkazał szturm na żelazne krzyżackie hufce lekkozbrojnym Litwinom i Tatarom, i to bez wsparcia ciężkiej jazdy, od początku ten rozkaz budził zdziwienie, to dlatego wymyślono rzekome wilcze doły, które Jagiełło miał przeczuwać i Litwini, jako odporniejsi na takie pułapki mieli rzekomo ich miejsce ujawnić, widać w tym, że nie umiano sobie z tym rozkazem króla poradzić i wyczerpująco wytłumaczyć, tym bardziej, że ten atak omal nie doprowadził do klęski wojsk polskich. Zastanówmy się jednak tak na trzeźwo. Polacy stoją w lesie, Krzyżacy stoją na upatrzonych pozycjach na wzgórzu i czekają na atak, nie podejmując inicjatywy. Trudniej jest atakować wzgórze, niż go bronić. Król uznał, że trzeba im popsuć szyki i wprowadzić chaos, na wyrównaną walkę z ciężką jazdą wroga mogli sobie pozwolić jedynie ciężkozbrojni Polacy, więc ich na razie zatrzymał, jeśli atak był „pozorowany”, takie ataki stosowali znani Jagielle Tatarzy, to jedynie Litwini i Tatarzy byli na tyle mobilni i szybcy, aby uratować się przed odpowiedzią ciężkiej kawalerii, czyli jej szarżą i w porę przed nią uciec i jeszcze jedno: krzyżacka piechota, łucznicy i kusznicy…

Wbrew temu, że niewiele o niej się pisze, bo nie odegrała ona znaczącej roli w bitwie, taką rolę odegrać mogła, bo była bardzo groźna i wiedział o tym Jagiełło. W podobnym czasie w Anglii były wielkie bitwy, które według współczesnych badań trwały nawet kwadrans, a rozstrzygali je właśnie łucznicy kilkoma salwami; znany był fakt, że 3 tys. łuczników angielskich wybiło w pień 60 tys. armię ciężkozbrojnych Francuzów. Gdyby Polacy atakowali wzgórze, to właśnie łucznicy mogli mocno nas osłabić, a nawet rozstrzygnąć bitwę na rzecz Krzyżaków. Tak się jednak nie stało, dlaczego? Może po to był atak lekkozbrojnych i szybkich Litwinów? A Tatarzy byli świetnymi łucznikami nawet przy pełnym pędzie ich koni.

Atak Litwinów zmusił też część (szacuje się połowę) kawalerii Krzyżaków do kontrataku i był ten kontratak bardzo skuteczny. Co prawda zeszli ze wzgórza, ale jednocześnie rozbili Litwinów, czyli całe prawe skrzydło i połowę wojsk polskich i poważnie zagrozili reszcie polskich sił. Litwini uciekali z pola walki. Wiadomo, że część z nich wróciła w kolejnej fazie bitwy, ale wiadomo też, że inna część wróciła do Wilna z wieściami o swej klęsce.

Manewr Krzyżacki miał jeszcze jedno zadanie, rozbijając Litwinów mieli możliwość zaatakowania Polaków z boku, niejako otaczając ich i to Wielki Mistrz, który stał na czele kontrataku, zamierzał zrobić i zrobił. To mogło zakończyć bitwę w tym momencie, czyli w połowie bitwy, dlaczego się nie udało? Krzyżacy przeprowadzili atak w bok wojsk polskich w pełnym biegu. Mimo to jakimś cudem (dyscyplina) Polacy nie na ten widok z pola walki nie uciekli, a stojąca po prawej stronie i nie uczestnicząca dotąd w bitwie szlachta ruska, przemilczani bohaterowie, odwróciła się w prawo frontem do rozpędzonych Krzyżaków i ponosząc ogromne straty zatrzymała ich atak i to mimo odmowy wsparcia danej przez polskiego króla, który nakazał im zrobić to własnymi siłami (niewielkie wsparcie, symboliczne podobno – dostali). I tu pochylamy się nad bohaterami, którzy uratowali Polaków własną krwią, tak pogardzaną ruską krwią.

W tym momencie doszło do właściwego starcia wojsk polskich i krzyżackich. Wypoczęci Polacy zaczęli zdobywać stopniowo przewagę, tym bardziej, że walczyli z połową wojsk Krzyżackich i mieli w polu przewagę liczebną, a i łuczników już nie było, drugą połowę Krzyżaków wiązali Rusini.

Kiedy przybyli ponownie zawróceni Litwini, inicjatywa i przewaga była już po stronie Polaków, Litwini tylko „dobili” słaniającego się „kolosa”.

Jakie były polskie i litewskie straty? O dziwo, nie wiadomo. Czy zakazał ich spisywania Jagiełło? Niektórzy historycy mówią, że zwycięskie armie w Średniowieczu nie ponosiły dużych strat, bo ginęli głównie rycerze z rozbitych już hufców, ci ścigani i to w ostatniej fazie bitwy, gdy bitwa była już przegrana, zwarty hufiec dość skutecznie chronił swych rycerzy.

Walka wtedy polegałaby głownie na atakach hufiec na hufiec i próbach rozbicia szyków wroga. Podobno też chorągiew (hufiec) w sytuacji zagrożenia, nieskuteczności ataku lub przemęczenia walką wycofywała się na znak dany przez chorążego (trzymał flagę, chorągiew) i w jej miejsce wchodził nowy, stojący za nią hufiec i tak na zmianę, a chorągiew nacierała i walczyła w zwartym szyku w kształcie klinu (trójkąta), ostrzeliwując jednocześnie z kusz ze swego środka wroga, umieli strzelać nad głowami własnych rycerzy. Możliwe.

Jakie straty ponieśli Krzyżacy? Zginął Wielki Mistrz, podobno miejsce gdzie jest jego ciało wskazał rycerz ze Słupska, skoro znał to miejsce, przypuszcza się dziś, że to on był śmierci tej sprawcą. Z Krzyżaków obecnych na polu bitwy podobno nikt nie przeżył, byli łatwym celem i Polacy urządzili na nich swoiste polowanie. Wiadomo, że żołnierze zaciężni przeżyli jedynie w połowie i chyba tak należy przyjąć, że połowa rycerstwa krzyżackiego poległa, a reszta była w rozsypce lub niewoli.

Zgodnie z zasadami wojen średniowiecznych, ta bitwa (jej wynik) powinna skutkować pełną kapitulacją (honorową) Krzyżaków. Tak się jednak nie stało. Złamali zwyczaje, ale mieli jeszcze siły i walczyli dalej, co prawda miasta, a nawet mniejsze zamki się poddawały i to nawet te, które nie stały na drodze króla (Gdańsk), ale uratował skórę Krzyżaków komtur ze Świecia, który natychmiast z całą załogą i wojskami pilnującymi Pomorza, ruszył do swej bezbronnej stolicy, Malborka i przybył tam dzień lub dwa przed Jagiełłą.

Co po bitwie? Niektórzy twierdzili, że Jagiełło nie chciał pełnej kapitulacji Zakonu, chciał zostawić „straszaka” na Polaków. Chyba należy to „między bajki włożyć”. Nieskuteczne oblężenie Malborka trwało do września (na zimę zawieszano wojny) i gdyby Polacy wiedzieli, jak blisko są załamania załogi krzyżackiej, może by jeszcze zostali nieco dłużej. Nieprawdą jest, że Polacy nie umieli oblegać twierdz, po drodze zdobywali liczne miasta i zamki, a odbicie Bydgoszczy jest najlepszym tego przykładem, że robili to skutecznie. Malbork jednak nie był zwykłą twierdzą. Prawdą natomiast jest, że łucznicy, którzy bronili stolicy Zakonu, potrafili zatrzymać każdy szturm, nawet w sytuacji, gdyby nie było murów.

Czy zwycięstwo zostało zmarnowane? Polska odniosła pozornie niewielkie korzyści, odzyskała ziemie utracone rok wcześniej (Ziemia Dobrzyńska), narzuciła nakaz płacenia kontrybucji, czego Krzyżacy zresztą nie dotrzymali, oddała zaś Krzyżakom zdobyte miasta i zamki. Jednak Krzyżacy stracili bardzo dużo.

Gospodarka krzyżacka upadła, skarbiec krzyżacki koszty wojny opróżniły gruntownie, bez szans na jego uzupełnienie, wzrosły animozje wewnątrz ich państwa, ich miasta i szlachta zaczęły szukać skuteczniejszej ochrony, czyli ochrony polskiej, upadło wzajemne zaufanie między poddanymi, a rządzącymi, ilość zakonników zmalała drastycznie i nie odbudowali tej liczebności nigdy, osłabły wojskowe sojusze z innymi monarchiami (np. czescy luksemburczycy mimo otrzymanej zapłaty nie wsparli Krzyżaków w czasie wojny – tu można się zastanawiać jaka była w tym rola polsko-litewskiej dyplomacji? nie wiemy, wiemy tylko, że dyplomaci i książęta się spotykali), zaś indywidualnie i zbiorowo zachodnie rycerstwo od tej pory niechętnie angażowało się w ich wyprawy (a to była ich ważna siła), bo raz nie byli pewni, że je przeżyją, poza tym uznali bitwę jako tzw. ordalia, czyli sąd boży, który wskazał, że Bóg trzyma polską stronę.

Natomiast Polska z „pogańskim” królem dodatkowo zyskała to, że stanęła nagle jako równoważny partner wśród mocarstw Europy, Polacy i Litwini zaś uwierzyli w swą siłę i sojusz polsko-litewski, rozwijająca się prężnie od Kazimierza Wielkiego gospodarka polska niewiele straciła, skuteczne kontrybucje na Państwie Zakonnym paradoksalnie mogłyby ją tylko osłabić.

Gdybyśmy żyli w Niemczech, Anglii, Włoszech o Grunwaldzie i związanych z nim dylematach byśmy mieli więcej literackich „dysput”, może jakieś dramaty teatralne, może opery, np. w stylu shakespeareowskim… Niestety, Grunwald dla dotkniętych przez historię Polaków to taka świętość, że zamiast o nim dyskutować, zrobiliśmy z niego wielki mit naszej dawnej chwały, powstała świętość nienaruszalna, swoiste tabu, nie uważacie? a szkoda.

Zapraszam wszystkich pasjonatów na rekonstrukcję tej bitwy, która odbywa się co roku na polach grunwaldzkich w rocznice bitwy, czyli 15 lipca, nawet, jak z samą realną bitwą mają tylko symboliczny związek, warto podejrzeć rekonstruktorów, którzy próbują odtwarzać średniowieczne realia w wielu podstawowych detalach.

Wiele z przytoczonych tu faktów i ich współczesne oceny podaję za: dr Krzysztofem Kowalewskim.

Bitwa pod Legnicą 1241 r. Czy miała w ogóle miejsce?

Bitwa pod Legnicą 1241 r. rycina.

Opowieść z cyklu w poszukiwaniu nieodnalezionego.

Uczymy się o bitwie pod Legnicą w szkole niezmiennie od lat, trzeba przyznać, że większość historyków opiera swoje wywody na jej temat na przekazie Jana Długosza, który opisywał tę bitwę ponad 200 lat później, mniej lub bardziej dając jego relacjom wiarę.

A co będzie, jeśli uznamy, że Długosz zmyśla lub się myli, bo daje wiarę nieznanym dziś, ale spreparowanym źródłom? Wydaje się, że tak można podważać każdą relację, ale relacja po ponad 200 latach wymaga szczególnej weryfikacji i są ku temu pewne podstawy, o czym później.

Najpierw przypomnijmy za powszechnym źródłem Wikipedią:

Bitwa pod Legnicą – bitwa, która rozegrała się 9 kwietnia 1241 w czasie I najazdu mongolskiego na Polskę pomiędzy rycerstwem dolno- i górnośląskim, mało- i wielkopolskim, w liczbie ok. 6 tysięcy wojowników oraz posiłkami cudzoziemskimi, w tym morawskimi i niemieckimi (głównie rycerstwo trzech zakonów: templariuszy, joannitów i krzyżaków) w liczbie ok. 2 tysięcy zbrojnych, a Mongołami (Tatarami, zwanymi Thartari – „z piekła rodem”), w liczbie od 3 tysięcy do 8 tysięcy wojowników.

Wojska chrześcijańskie poniosły klęskę – zginęli dowodzący nimi książę śląski, krakowski i wielkopolski Henryk II Pobożny oraz dwaj dowódcy hufców: cudzoziemski Bolesław Dypoldowic i małopolski Sulisław.

Dlaczego relacja Jana Długosza wygląda na niewiarygodną?

Co wiemy o bitwie ze współczesnych jej źródeł?

Dalsza część się pisze … proszę o cierpliwość.

Gostynin koło Płocka – zsyłka dla carów

Poza niektórymi miejscowymi, jedynie wnikliwi znawcy wiedzą, że w zamku w maleńkim Gostyninie w 1612 umarł Wasyl Szujski zdetronizowany przez Polaków były car ruski, więziony tu po zdobyciu przez Polaków Moskwy, czyli od 1611 roku, wraz z jego braćmi, byłymi kniaziami. Byłym naczelnym wojewodą wojsk moskiewskich Dymitrem Szujskim i Iwanem Szujskim (Pugowką) (Hołd Szujskich).

Dzisiejszy zamek jest co prawda tylko rekonstrukcją dawnego, ale moim zdaniem warto popierać podobne inicjatywy.

Wewnątrz jest do obejrzenia ekspozycja poświęcona tym wydarzeniom.

Zameczek ten gościł też polskich królów, choćby Zygmunta Augusta podczas odwiedzin matki Bony w Płocku i później carów,  którzy przyjeżdżali tu na polowania.

Godny zobaczenia jest też gostyniński ryneczek, na którym warto się zatrzymać i zakosztować czaru małego mazowieckiego prowincjonalnego miasteczka.

Katedra w Płocku – największa nekropolia książąt piastowskich

Niewielu turystów wie, że najwięcej Piastów pochowano nie w Krakowie, ani innym dostojnym mieście, a właśnie w Katedrze w wydawałoby się prowincjonalnym przez długie lata Płocku.

Najbardziej znamienitymi Piastami byli oczywiście pochowani tu dwaj władcy Polski: Władysław Herman i jego syn Bolesław Krzywousty, którzy w czasie swego władania całym krajem, za stolicę obrali właśnie to miasto.

W tej samej krypcie jednak pochowano całą linię Piastów władców Mazowsza i okazjonalnie innych dzielnic Polski, od Hermana, aż do czasów Królowej Bony i inkorporacji Mazowsza do Korony.

Mimo patriotycznego uniesienia związanego z tym wydarzeniem muszę dodać, że jest też ponura tajemnica z tym związana, bo tej inkorporacji podobno Bona metodami sprowadzonymi z Włoch (rzekomo trucizna i skrytobójstwa) bardzo pomogła. A więc w pewnym sensie paradoksalnie, możliwe, że gdyby nie Bona i jej tajemnicze działania, lista pochowanych tu książąt byłaby jeszcze dłuższa. Ale powyższych przypuszczeń nikt nigdy nie udowodnił, a i z powodu majestatu królów polskich też specjalnie nigdy nie dochodził. Być może plotkom sprzyjał też fakt, że to właśnie Bona po inkorporacji chętnie korzystała z majątku po Piastach mazowieckich i pomieszkiwała, czy to w Płocku na zamku, czy w okolicznych włościach.

Czy Kępa Oksywska była wyspą?

Zdjęcie Kępy Oksywskiej na starej fotografii

Każdy Kaszeba, mieszkaniec trójmiasta i turysta wie, że na Kaszubach są tak zwane kępy, jest ich co najmniej pięć, a wśród nich jest okazała gdyńska Kępa Oksywska.

Jest też pewna kaszubska legenda opisana w poemacie:

[…] To są znane trzë kaszubscie kępë:
Ta, co leży w owym kące, zowie sę Swôrzewskô,
Tu kąsk bliżyj leży Puckô, za nią téj Oksëwskô.
Bëlë one przed wiekami wodą okolone,
Ale dzys są boską mocą z lądem połączone.
Na Oksëwscij Kępie mnieszkół przed dôwnymi laty
Jacis pogón, duńsci ksążę *), możny i bogaty.
Nie wiém, czë téż to je prôwda, czëlë jeno bôjka,
Ale mówią, że sę udôł do świętégo Wojka.
Przërzekł, że ciéj święty z lądem złączy jego państwo,
On z caluścim swojim dworem przëjmnie krzescyjaństwo.
Zarô z lądem sę złączëła kępa wiéldżim cudem,
A nen ksążę dôł sę okrzcëc z wszëscim swojim ludem.
[Hieronim Derdowski, O panu Czôrlińscim co do Pucka po secë jachôł, 1880]

Legenda kaszubska opisana w poemacie pozwala te wydarzenia dość precyzyjnie datować (Misja Św. Wojciecha) i mówi, że dawnymi czasy, pamiętanymi jednak przez Kaszubów w zbiorowej pamięci, Kępa Oksywska była wyspą, faktycznie otoczona jest dookoła niziną (najniższą częścią Pradoliny Kaszubskiej), która w przeszłości mogła być tak podmokła, że nawet żeglowna, wersję tę mogą potwierdzać badania archeologiczne i znalezione podczas nich wokół Kępy łodzie wikingów (lub wzorowane na nich łodzie), pomiędzy latami 1840 a 1906 wokół Oksywia, dobre parę kilometrów od morza, odkryto trzy wraki łodzi z epoki wikingów: w Mechelinkach, w Rumi oraz w Chyloni. Legenda dodatkowo mówi o władcy (książę) Wikingów, który tą kępą władał (*książę – tu nie pomijam przypuszczenia historyków, że mógł to być raczej tylko wódz, możny, zwany zwyczajowo jarl-em) . Należy dodać, że sama nazwa Oksywie została zidentyfikowana przez językoznawców jako zbitka słów w języku staronordyckim: Wół i Głowa (wg publikacji Uniwersytetu Gdańskiego Nazwy miast Pomorza Gdańskiego [1999] jest ona przedstawiona jako germańska, lecz, co słusznie jest podkreślone, nie niemiecka, ma pochodzić od duńskiego oxhoved – głowa wołu), w tym wiele wskazuje, że głową, Normanowie (Wikingowie) nazywali także wyspy (np. Głowa Gdańska, dawniej Danziger-Haupt, Hovet, jest też wiele innych przykładów do sprawdzenia dla ciekawych), a skąd się wziął Wół, być może Kępa przypominała im taki kształt lub właśnie tam wypasali swoje woły.

Podziwiać należy tak trwałą pamięć Kaszubów o wydarzeniach w dziejach geologicznych ich ziem, która sugeruje, że od tych odległych czasów istniała tam ciągłość osadnicza. Wiele zdaje się potwierdzać kaszubskie przekazy.

Oto mapa nordyckich znalezisk z epoki wikingów na Pomorzu Gdańskim:

mapa znalezisk po Wikingach

Zaznaczono na niej także tereny, które w przeszłości mogły być żeglowne, jest też na niej wyeksponowana Kępa Oksywska.

Ponieważ odkrywa się też cmentarze Wikingów, jest prawdopodobne, że nie tylko penetrowali te tereny, ale nawet się osiedlali, nie ma jednak dowodów, że byli grupą dominującą.

Rozszerzając nieco temat, zacytuję tu jeszcze trzy ciekawe fragmenty z najstarszych zapisów (współczesnych epoce Wikingów i Długosza) i to bardzo znanych, choć jak widać nie branych dosłownie, które tak czytane mogą rzucać bardzo ciekawe światło na polskie i kaszubskie wczesne średniowiecze:

Ibrahim Ibn Jakub, Żyd z Tortosy, z arabskiej Hiszpanii, w latach 965/6 odbył podróż po krajach słowiańskich, a po powrocie stworzył relację, którą dziś niestety znamy tylko z odpisów. W cytowanej jego opowieści jest bardzo niejasne zdanie o położeniu kraju Słowian:

Kraje Słowian rozciągają się od Morza Syryjskiego [Śródziemnego], aż do oceanu [Bałtyku] na Północy. Ludzie ze środka [Północy (?)] zajmują jednak te same ziemie i żyją do dziś dnia pomiędzy nimi.
[za: Monumenta Poloniae Historica, s.II,t.I]

Jan Długosz w swych Rocznikach [ks.I] identyfikuje tę grupę etniczną, pisząc, że Polska krańcami północnymi dotyka Sarmatów, którzy się też Getami zowią (czyli Gotami, czyli Skandynawowie), natomiast Bałtyk zwie on sarmackim oceanem.

I ostatni, wykuty na grobie Chrobrego: „Słowianie i Goci, to jeden naród” (swobodne tłumaczenie na polski), ale wszyscy wiedzą, że on włączył do swego władztwa także dzisiejsze niemieckie tereny, choć ze słowiańską przeszłością, niemniej Gotami nazywano raczej Skandynawów (Wikingów), których kojarzono z pradawnymi Gotami (bardzo podobnym do nich przybyszami z północy).

Na pocieszenie dla niektórych podam, że od niedawna Duńczycy odkrywają, że wśród nich już od średniowiecza osiedlały się całkiem spore grupy Słowian 🙂 Wśród swoich nazw geograficznych duńskich wysp południowych odkrywają takie słowiańskie archaizmy, jak np. Górki i wiele innych pochodzących od Słowian. Świadczą o tym pierwiastki etymologiczne w Corselitse (Koeielice), Jerlitse, Tyllitse, Gluckse (Kłokowice), Billitse (Bielice), Lille Gorker (Górki), Dalleche Land (Dalekie), Dolgemost (Długi most), Dalgobrod (Długi bród) i t. d.

Za to starodawna nazwa Gdańsk, Dańsk czy nie jest podobna do duński?

* książę – mógł to być raczej wódz, możny, zwany zwyczajowo jarl-em.

W znaczącej części zaczerpnięte z artykułu Jana Woluckiego
Wikingowie na kaszubskim brzegu

Skąd się wzięła gdańska Motława?

Motława w Gdańsku

Gdańsk leży nad Motławą. Okazuje się, że nie zawsze tak było… Czy wiecie, że na średniowiecznych mapach krzyżackich nie ma Motławy? Na nich Gdańsk leży nad Wisłą, która płynie bliżej niż dziś, koło dawnego zamku, którego dla odmiany teraz już nie ma i koło dzisiejszej wyspy Ołowianki, a od strony południowej jest jeszcze morska zatoka (wtedy już jej pozostałości). Skąd się wzięła dzisiejsza Motława?

 

Motława dziś oraz  oparty na badaniach, ale hipotetyczny (i z konieczności niedokładny), kształt nieistniejącej  dziś  morskiej zatoki, jaka była w czasach Św. Wojciecha (i Chrobrego) i wcześniej, w czasach świetności wikińskiego grodu Trusso. Data na mapie jest myląca ponieważ powstała ona na bazie mapy rekonstruującej zatokę w kształcie z roku 1300 . Zdjęcie współczesnej Motławy zostało nam udostępnione dzięki uprzejmości jego autora: Radosława Ossowskiego.

 

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Prawdopodobnie podczas osuszania Żuław, czyli wspomnianej zatoki, przez m.in. gdańskich, czy holenderskich specjalistów, Motława powstała z kilku rzek, które do osuszonej zatoki wpadały, być może jakaś odnoga jednej z nich, tak się nazywała lub jedno z ujść do morza lub Wisły…

 

Kilka dni wakacji – majówka

Oto przed nami kilka wolnych dni, majówka, pewnie zostalibyście w domu, jest wiele pracy, ale dzieci koniecznie chcą zobaczyć góry, których jeszcze nigdy nie widziały, nieopacznie się im o takiej możliwości wspomniało i nie ma już odwrotu, nie można ich przecież zawieść, ani  też przegapić emocji, kiedy nasi odkrywcy będą eksplorować nieznany świat.

No to zaczynamy !!!

Jeśli jedziemy z większa ilością osób, a zwłaszcza z małymi dziećmi, musimy być szczególnie zorganizowani. Spontaniczny wyjazd nie wchodzi w grę. Jeśli chcemy wybrać atrakcyjne miejsce i znaleźć pokój z odpowiednimi warunkami i w przystępnej cenie, co ma znaczenie, bo płacimy za większą ilość miejsc – musimy zacząć poszukiwania kilka miesięcy wcześniej. Nie ważne, czy dzieci się w tym terminie pochorują, czy nam coś wypadnie, nie da się inaczej.

Za to rozpoczynając wcześniej poszukiwania miejsc, mamy większe możliwości i możemy celować w te przez siebie wybrane.

Kutno – w poszukiwaniu zaginionego zamku

Kutno i fontanna

Jest takie powiedzenie: Kto nie był w Kutnie, ten nie zna życia. Kutno znane jest przede wszystkim jako stacja kolejowa – węzeł przesiadkowy i wielu podróżnych nie interesuje nic więcej niż rozkład jazdy. Jednak jeśli dopisze pogoda, warto zapuścić się dalej poza dworzec i spróbować poszukać miejscowych atrakcji.

Kutno, jak niejedno z miasteczek ma ratusz i ryneczek.  Ale nie każde miasteczko posiada deptak z atrakcjami dla bywalców. Starówka z deptakiem tego położonego na wielkiej i płaskiej nizinie miasta, jest na wzniesieniu. Już samo podejście w kierunku deptaka okazuje się dość atrakcyjne dla oka, dajmy na to – fotografa. Na rynku, w okresie ciepłym, jest czynna fontanna – niesamowita atrakcja dla dzieci, z dyszami bijącymi wprost z chodnika, tworzącymi coś w rodzaju labiryntu, przez który można pokusić się przejść.  Na deptaku obok licznych cukierni, można niewielkim kosztem kupić najróżniejsze lody kręcone, których minusem jest, że w sobotę można to zrobić tylko do godziny 14.00.

Drugim minusem jest dopuszczenie ruchu aut, ograniczonego, ale jednak, auta mogą jeździć wokół ryneczku, przecinając deptak, oraz po drugiej stronie deptaka, na wyjściu do kościoła. Tam trzeba bardzo uważać na dzieci.

Interesujące jest, że znawcy miasta do dziś spierają się, gdzie znajdował się zamek w Kutnie. Nadmienię, że miasto znane jest co najmniej od XIV wieku. Może to właśnie Ty, gościu, rozwiążesz tę tajemnicę?

Nawiązując do fontanny i wody, Kutno posiada własny Aquapark oraz wspomnieć muszę, bo to także ciekawostka – spory stadion ruggby, polecam.

Zamek w Oporowie – wehikuł czasu

Zamek w Oporowie

Zamek w Oporowie nie jest duży, raczej kameralny, ale wszystko w nim jest, co trzeba. Jest jak wyjęty ze średniowiecza, można odnieść wrażenie, że nagle przenosimy się w przeszłość, do czasów jego świetności, tak jakby to był najprawdziwszy wehikuł czasu. Jest godny mocnego polecenia. Doskonale zachowany, otoczony parkiem i mokrą fosą, z muzealną ekspozycją i możliwością zwiedzania oryginalnie wyposażonych komnat. Nie za duży, ale i odpowiedni na krótki odpoczynek lub majówkę i warto tam zrobić przerwę na oddech i chwilę refleksji. Doskonały dla dzieci. Zaledwie 15 km od Kutna i autostrady A1. Czynne od 1 maja i od 10.00 rano, bilet wejścia do komnat dla dzieci w wieku przedszkolnym – gratis, potem 5 zł, dorośli 8 zł. Minusem jest brak gastronomii i noclegu.

 

Strona Zamku:  zamekoporow.pl .

Witajcie drodzy czytelnicy!

Mamy niewątpliwą przyjemność zainicjować nasz blog o podróżach, na podstawie naszych doświadczeń, o niespodziankach jakie możemy napotkać, o miłych i przydatnych miejscach dla każdego, od samotników do rodzin z małymi dziećmi. Przyświeca nam jeden cel, niezależnie od celu podróży, posiadanego czasu, warto się do niej przygotować, a każda podróż może być i powinna być przyjemna.